258
Gdy wzbiera ciszą śmierci południa upalność
Dokoła mego klombu – zgiełk i niewidzialność!
Grzmią wozy, chrapią konie i dzwonią kopyta
Lśni kurzawa, ku słońcu bezrozumnie wzbita!
Wciąż dokoła, dokoła… Wciąż tą samą drogą!…
Słychać wszystko i wszystkich – nie widać nikogo!
Pędzą z szumem tysiące oszalałych borów
Wykrzykując gwiazd nazwy i nazwy przestworów!
Brak im miejsca! Ścisk we śnie! Aż próżnia się mroczy!
Czy to – byt, czy to – niebyt tak wrzawnie się tłoczy?
Nic nie ma prócz pośpiechu! Gdzie teraz ich – ciało?
I czy ciągle się staje, to co raz się stało?
Zdaje mi się, że pęd ich mam w uszach i skroni
I że lecę wraz z nimi, jeżeli to – Oni!…
A gdy wrzawa zamilka i cisza się dłuży,
Zdaje mi się, żem stanął u celu podróży…