Wędrowiec, na istnienie spojrzawszy – z ukosa.
Wszedł na cmentarz: śmierć, trawa, niepamięć i rosa.
Był to cmentarz Okrętów. Pod ziemią wrzał głucho
Trzepot żagli, pośmiertną gnanych zawieruchą.
Wędrowiec czuł, jak wieczność z traw się wykojarza.
I ciszę swą do ciszy dodając cmentarza.
Przeżegnał to, co bliżej: pszczół kilka, dwa krzaki
I na pierwszym grobowcu czytał – napis taki:
»Zginąłem nie na ślepo, bo z woli wichury –
I wierzyłem, że odtąd nie zginę raz wtóry.
Że znajdę przystań w śmierci a śmierć w tej przystani.
Ale śmierć mię zawiodła! Umarłem nie dla niej!
Trwa nadal wiatr przeciwny i groza rozbicia.
I lęk, i niewiadomość, i wszystko prócz życia!
Szczątki moje podziemne, choć je nicość nuży,
Jeszcze godne są steru i warte są burzy,
Nikt nie wie, gdzie ten wicher, który żagle wzdyma?
Kto raz w podróż wyruszył – już się nie zatrzyma.
Znam tę głąb, gdzie się Okręt mocuje nieżywy.
Snu – nie ma! Wieczność – czuwa! Trup nie jest szczęśliwy!
Za wytrwałość mych żagli, które śmierć rozwija.
Przechodniu, odmów – proszę – trzy Zdrowaś Maryja!«
Wędrowiec dla nikogo zerwał liście świeże
I ukląkł, by żądane odmówić pacierze.
Cmentarz
274