Te więc skarby uznania w oczach gwiazd nie mają:
Twoje ciepłe oblicze i płynność spojrzenia –
Więc to nic, śmiech twój, białą ponętny emalią,
Budzący najrzewniejsze względy i marzenia?
To nic twoja postawa brązowej urody,
Równowaga najprostsza i serce u boku?
Nic struktura falista członków twoich młodych,
Mówiących o szaleństwie olśnionemu oku?
Dlatego że błękitna noc ma Wegę w Lirze,
Pegaza, Andromedę, Centaura, Oriona,
Byłbyś, dreszczu miłosny, niczym, ty, co wyżej
Od najśmielszych gołębi drżysz w niebios ramionach?
Nie, nie! Ten moment istniał najściślej, najzwarciej!
Mówiliśmy – co? nie wiem! Świat był w rękach naszych.
Bałam się twej słodyczy i kryłam uparcie,
Go wiem o niej – a ciebie przepych mój przestraszył.
Zabierałam ci życie, zwierzęce, czujące,
W serce kładłam ci siebie, mącąc je niegodnie,
A wspólna dusza nasza, zlana w jedno słońce,
W cierpki wszechświat rzucała wzruszeń swoich ognie…
Dla tej rozkoszy – jednej, co prawdę zawiera,
Świat walczy, działa, tworzy, otwarcie lub skrycie.
Żądzo! – w nieskończoności chwilo wreszcie szczera,
Uncjo spełnienia, w marzeń wielkim niedosycie!
Ty serc naszych zdziwienie rozluźniasz zawiłe,
Którym się krępujemy ciasno i zawzięcie,
I nawet najbiedniejszy, ten, który umiera,
Dla którego przestała istnieć atmosfera,
Choć już nic nie pojmuje,
jednak znajdzie siłę
Na ostatnią o tobie myśl –
– ciała diamencie!