Pustym pociągiem wyjadę z głuchego przedmieścia,
szczekotem kół rozpryśnie w hali odbieg sekund
i bruk zaświeci w oczy mrozu suchą spieką,
niebo wypuchnie brzuchem w zgnity, ciemny granat.
Noc się rozedrze w długie, klaskające tory
jak szare korytarze w mróz wycięte pędem,
nieme domy przedmieścia w gęstych oknach powiek
spłyną długą powodzią czerni – mdłym uporem.
Zapłaczą bujnie światłem więdnącym jak liście
zza skrętów pochylonych wypełzłe naprzeciw,
konające krzyżami, błędne semafory.
Echo zagra oknami w wymijany parkan
i dmuchnie czarnym hukiem w głuche luki arkad,
las się napije mchami smugi świateł.
Dalekie, obce miasta śpiq pod jękiem mostów,
zastałe w czarnej gęści nocy, w gęstym miodzie,
żeby ranem nakisłym piersi w mgle ochłodzić,
zagwizdać w zęby fabryk ostrym świstem świtu.
Pociąg po pustych halach nieznajomych stacji
pryśnie krzykiem w zamarłe, ciche usta okien,
przeszczekocze klaskotem pluskającej stali
w szklane piersi sklepienia ogłuchłym potokiem
i zgaśnie…
noc wchłonie smugę wielkim haustem ciszy
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W pustych górach zmiecionych gęstym, żółtym śniegiem
pociąg przepełźnie cicho w gęste gardła torów.
Gdy noc zakisi niebo zimnej czerni norą,
długim westchnieniem stanie na ostatniej stacji.
Kiedy szyny zagwoździ ślepy, twardy bufor,
noc zasypie świadomość żółtym śniegiem próżni,
z daleka przejdzie we mgle głuchoniemy dróżnik
z zapaloną latarnią, która zgaśnie w zmroku.
Ucieczka
213