Już nie umiem mówić, a wasze słowa – śrut,
szeleszczą jak środek różowej muszli – obojętne.
Przecież upływa zielona krew ziemi, strach i głód,
a zwierzęta chodzą po ziemi jak niebo piękne.
Bóg jest najprostszy – przybliżone morze wschodu.
Nie ma tajemnic. Żółty piasek, woda i ogień,
gdzie schodzą wilki szare jak sen śniony na ławce ogrodu,
a kwiaty płyną przeze mnie jak przez szybę, gdzie kwitnące głogi.
Gdzie kwitnące głogi – polana, a cienie szerokie jak deski.
Wiatr zrywa czapkę włosów pełną, ptaków i trawy.
Przez ten krajobraz rysowany drzewami jak kreski
podchodzę. do ciebie jak do pięknej zabawy.
Nigdy nie widziałem ludzi, znam kilkoro dzieci,
i zwierzęta mocne, sierść ich pachnie nocą i zielenią ostrą.
Myśli to ptaki schwytane na drzewie mądrości. Naprzeciw
wylegają nam stada zwierząt drogą z najprostszych prostą.
Oto jesteś. Księżyc rozcina nas na ludzi i cienie,
a za nami krucjaty skrzywdzonych zwierząt.
Na tym pagórku staniemy nadzy i zdziwieni:
nad rzeką, ujrzani przez sen pierwotny, przez myśl skrzypiącą jak piach,
geometrzy zmęczeni, słońce zalewa oczy, krają ziemię i mierzą
Prymityw
181