Mój pies jest bardzo chory,
Ma pod oczami wory,
Połowa cielska w budzie,
A druga w błocie-ludzie !!!
„Zadzwońcie po doktora,
Bo bardzo późna pora”…
Jedziemy do szpitala,
Testament pies ustala,
„Chłopaki umierają,
Nawet gdy grypę mają”.
Już na kozetce leży,
I szczerze; zęby szczerzy.
Na salę weszła siostra,
W jej dłoni igła ostra,
A w drugiej tkwi strzykawka,
Wtem psa dopadła czkawka,
„Nie oddam tanio skóry”,
Powbijam swe pazury,
Każdemu kto mnie tyknie”,
I jak na łeb nie fiknie.
Karambus dostał szału,
Rozkręca się pomału,
Uwaga! rozbieg bierze,
I głową bach, nie wierzę;
Rozbite szklane szafki,
Na ziemi trzy strzykawki,
Ampułki z tabletkami,
Turlają się po sali,
Kozetka wywrócona,
Karambus chyba kona!
Pan doktor wpadł na salę,
Ten ma się za mądralę,
Chce złapać mego psa,
Lecz on na okno gna,
Kucnął na parapecie,
A tam, już chyba wiecie,
Popatrzył tylko w tył,
A, że to parter był,
Hop, na trawniku siedzi,
I trzęsie się i biedzi,
Podbiegłem więc do niego,
Do pieska kochanego,
Za uszkiem już go drapie,
On sapie cicho, sapie.
Pies Karambus. Część 5 Szpital
225