Błazeński uśmiech znikł z mojej twarzy I pewność siebie też zniknęła już Każdy ruch słowo dziwnie jakoś parzy Gdzieś obok słychać monotonny tusz
Pod mdłym sklepieniem wieczornego nieba Siedzę jak mumia i patrzę nie widząc Nie wiem czy brak mi czy czegoś mi trzeba Jakby świat śmiał się ze mnie ciągle szydząc
Sam nie wiem co to pytam wciąż sam siebie Pytam i błądzę męczy mnie cierpienie Może rozłąka, błyszczą gwiazdy na niebie Ulotnym zda się być moje pragnienie
Przybity smutnym doświadczeniem życia Uciekam w pustkę w nicość w bezkształt cieni Gra mi na nerwach czyjaś pewność siebie Błazeński uśmiech twarz w maskę mi zmienił…