Kto tę śmierć patetyczną wymyślił
i kazał samotnie pod naszą gwiazdą umierać.
odebrał mi słowa, wiersze i myśli,
a salwą kilometrów, nieprzebytych rozstrzelał?
Już słyszę, nadjeżdżają anioły na koniach złotych,
w ten wieczór wyślizgany od łez i deszczu
usłyszę: śmierć moją najbliższą wyśpiewa dziś w nocy
na sąsiednim podwórzu zabłąkany pies.
Wiem przecież dzisiaj umrę.
wiem przecież: stoisz przy oknie czarnym jak kir
i patrzysz długo biednymi oczami w noc jak w mą trumnę.
kiedy przez wiatr przewalają się sny, pocałunki i łzy.
Wiem przecież: potem usłyszysz u furtki
dzionek niespokojnego serca
i długo będziesz patrzyć w sień otwartą kamienic,
i długo będziesz słyszeć pod oknem mój krzak
Nie dzieje się nic. Cicho jęczy zamurowany
i z godzin dzwonki parują jak w starym zegarze,
za oknem ptaki lotem przekreślają szyby,
a pejzaż widomie ulatuje, gdy dzień się nie zarzekł.
Słupy telegraficzne – maszty strzaskanyck okretów,
coraz dalej odchodzą w głąb siebie,
jak mgnienie pamiętam,
kiedym był podróżnikiem po szerokim niebie.
Ach, te loty, Już konie zajeżdżają przed ganek,
przelatują dni szybciej przeżyte, łyskliwsze od stali.
a tak przecież niedawno ze świętym Janem
i z Chrystusem chodziłem puszczą apokalips.
Nie mów nic: żyję jeszcze i słyszę dzwony pogrzebu.
Nie mów nic: już uleciałem w taką ciszę.
że nie rozumiem przedmiotów, nie słyszę
słów twoich rzucanych jak pięści w niebo.
Bo tu nie dolatują łzy
i tylko pejzaż coraz dalej upływa,
i tylko wieczór się najciszej urywa,
nie dzieje się nic
Pieśń żałobna
331