Wzrok nade mną jak lampę nad snem trwożnego dziecka nachyl, bo oto nocą od przeczuć ciemną
płyną znaki, wężowiska zmian i strachy.
Groźniej
las latarń pogasłych ulic zarósł,
echo rozdęte w sklepienie nieba rozdziera sen
i w wydłużoną księżycem uliczkę – w parów
wychodzi widmo o włosach rozwianych, płowych jak len.
W ten wieczór duch zabitego psa wyje długo,
a kroki morderców samotnie chodzą miastem.
Z okna naprzeciw upiór fortepianu fugą
skacze z trzech pięter w dół,
tej nocy nie zasnę.
Nie tobie – wzrokiem – łagodnym lasem – ogarnąć
wieczór burzliwych parabol.
(Biją dzwony ciszy głośniej od mego krzyku.)
Nie mnie nagiąć nieba stalowy huragan dłonią od wiatru słabą. W ten wieczór wszystkie fontanny wyrzucają żywe łzy,
jak drzazga wbita boli pamięć.
Przyjdź, przez skazę nieostrożnego snu przeniknij, przyjdź.
Wzrok daleki nade mną
jak lampę nad snem trwożnego dziecka zawieś.
Nokturn niespokojny
169