kręcąc się, szedł do własnej drogia żyłka prysła, kulejąc bez nogiuszedł, co kilka metrów; malejużywając wzroku, własnego węchu, po zmroku; a wokół pustynne szlaki dookołana samym krańcu języka, zero się w znaki woła i idąc tak dalej, wchodzi bez przerwykroczy powoli, po uszkodzonej kości, ponury w nędzyrozerwało ją na strzępy! lecz mimo to, lęk, nie wnosi za nim jakby z …