Otyłość – genetyka czy sposób żywienia – na to pytanie starają się od lat odpowiedzieć specjaliści. Dr n. med. Magdalena Olszanecka – Glinianowicz z Katedry Patofizjologii Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach radzi, by – bez względu na rodzinne predyspozycje do tycia przyjrzeć się uważnie temu, co jemy. Jeśli uważamy, że przecież zupa bez kości i śmietany jest niedobra, chleb z domowym smalcem jest pyszny, kalafior i fasolka muszš być polane masłem z bułeczkš, a mięso – z panierkš i niedziela nie istnieje bez ciasta – to jest duże prawdopodobieństwo, że mamy bądź będziemy mieli kłopoty z wagą.
Aby tego uniknšć – trzeba zacząć od modyfikacji jadłospisu, by zawierał jak najmniej „bomb kalorycznych”, a jak najwięcej surówek, ciemnego pieczywa, chudych serów, mleka i oczywiście chudego mięsa.
To nie tylko teoria – pisze dr Olszanecka – Glinianowicz – sama miałam otyłą babcię, której „dobra” kuchnia i dbałość doprowadziły, że byłam otyłym dzieckiem i nastolatką. Gdyby nie to, że w porę stanęłam przed lustrem i podjęłam decyzję, że tak dłużej być nie może, dziś nie byłabym lekarzem pomagającym otyłym tyko czytelniczką tej rubryki.
Na szczęście obraz w lustrze na tyle mnie przeraził, że w postanowieniu iż jeżeli uda mi się schudnąć nigdy już nie włożę kostiumu innego niż nr 38, udało mi się wytrwać już prawie 15 lat. Oczywiście nadal lubię np. kremówki ale jem je nie częściej niż 2 razy w roku, od wielu lat nie używam masła, śmietany, tłustego mleka i sera, nie polewam tłuszczem warzyw i ziemniaków, sosy jadam raz na kwartał, ciasto piekę 6 razy w roku. Te zmiany w sposobie żywienia spowodowały, że wygrałam z genami otyłości obydwu babć.
Źródło – SerwisPrasowy.pl